Nie wiem ile miałam pomysłów jak zakończyć przygodę z blogowaniem o USA. Opowiem Wam jedynie co robiłam podczas ostatnich tygodni w USA i jak zapatruję się (krótko) na całą wymianę.
2 dni przed moimi urodzinami na DTW odbierałam swoją polską rodzinę. Nie zapomnę jak babcia wysłała mi wiadomość, że mam nie płakać bo pomyślą, że źle mi w USA. Niestety, płaczkiem byłam od niemowlaka i płakałam głośno! Miałam swoje piękne, wielkie GRADUATION PARTY za co brawa, okrzyki radości należą się mojej amerykańskiej rodzinie, ponieważ ja nie miałam zielonego pojęcia w co się pakuję.
18 urodziny, w dodatku z rodziną były piękne i znów zapłakane. Spełniło się moje marzenie marzeń i było mi dane spędzić tydzień w Nowym Jorku. Dodatkowo poznałam historie rodzinne podróżując po New Jersey. Podróżowałam samotnie (z przyjaciółką) nowojorskim metrem, pytałam o rozklad przystojnego policjanta na times square i łapałam żółtą taksówkę w głębokim, nocno-ciemnym Queensie. Rozczarowałam się wielkim LA, zachwyciłam (po 3 dniach znudziłam) Mojave, umierając z pragnienia dziękowałam za sprawną klimatyzacje w samochodzie, przestałam na moment oddychać kiedy patrzyłam w dół wielkiego kanionu.
Byłam kierowcą na Route66, przeżyłam noce w obrzydłych motelach na pustynii i klifie pacyfiku. Stanęłam oko w oko z męską prostytutką nad ranem w gorącym Las Vegas. Próbowałam najlepszego "chinola" i sławnej irlandzkiej kawy w San Francisco. Podróżowałam śmieszną kolejką w okolicach Russian Hill i zgubiłam samochód ( co mi - kierownikowi wycieczki zdarzyć się nie powinno :) ).
Miałam wakacje życia, których długo nie zapomnę. Poznałam stany, ich dysproporcje i uroki.
Wymiana była rajem na ziemi, szkołą życia. Nie powiem ilu rzeczy się nauczyłam, bo nie jest to możliwe do zliczenia. Znalazłam swoje miejsce, upewniłam się, że niestety nie jest to urokliwa Srebrna Góra. Jedyną radą, którą Wam mogę sprzedać jest to, że tylko ciężka praca popłaca. Nie wierzyłam w to będąc w Polsce, bo zawsze można było coś dodać/kogoś poprosić/coś załatwić. Liczę na siebie a od osób trzecich nie wymagam niczego, od siebie rozdaję uśmiechy.
Czy tęsknię?
Tak, bardzo! Fantastycznie czuję się w Srebrnej Górze i miejscach które znam na wylot w Polsce. Ale w stanach żyło mi się ZA dobrze by nie tęsknić, nie płakać czasami, nie złościć się sama na siebie, że podjęłam takie decyzje. Jedynym powodem, dlaczego urwałam bloga jest to, że się bałam. Wiedziałam, że kolejny (dzisiejszy) post jest ostatnim. Doceniam moich czytelników, ale to blog o wymianie i USA, nie ma sensu pisać go z innego miejsca na ziemi. Może kiedyś (może już niedługo) ruszy inny projekt blogowy, ale tajemnic nie zdradzam, jeśli tak to w jakiś sprytny sposób się o tym dowiecie.
Dziękuję za Wasze wsparcie, obecność i ten rok. Bez Was moje życie wymieńca byłoby uboższe.
Wszystkim przyszłym wymieńcom życzę powodzenia i wytrwałości, pamiętajcie po co decydowaliście się na takie wyzwanie, kochajcie tych, dzięki którym na wymianę jedziecie. Bawcie się dobrze, patrzcie z przymrużeniem oka na regulamin, bądźcie ostrożni, ale przede wszystkim - pokażcie wokół siebie, że jesteście tego warci. Kiedy Amerykanie poznają kogoś, kto ma coś do powiedzenia, kto jest pewny siebie, jest szczerze otwarty na świat - pokażą Ci siebie i prawdziwe USA, takie, gdzie kamery z Hollywood nigdy nie dotrą.
Jeszcze raz kłaniam się nisko i ze słodko-gorzkimi łzami mówię do zobaczenia i powodzenia!