poniedziałek, 9 grudnia 2013

Poniedziałek w Ameryce!

Udajmy, że poprzedni tydzień nie miał miejsca. W ramach poprzedniego tygodnia (bo wiem, że jesteście na mnie źli - dziękuję za liczne maile, dostałam po tyłku) odsyłam Was do dwóch utworów zeszłego tygodnia. Posłuchajcie a później przejdziemy do właściwej części naszego wspólnego poniedziałku. Wyspowiadam Wam się dziś ze wszystkiego ;)

Mam nadzieję, że Wam się spodobało. Chociaż od pewnego czasu w moich słuchawkach króluje rap, alternatywa to dla tych dwóch utworów znalazło się miejsce w moim serduchu! Dziś opowiem Wam o tym o co najczęściej pytacie czyli - CZY ZAMIERZAM WRÓCIĆ DO POLSKI.
 
Pewnie, że wrócę. Tęsknię niesamowicie za wszystkimi. Nie planuję wracać na stałe, nie dlatego, że poczułam się tak bardzo amerykańska/próbuję się wyrzec swojej ojczyzny. W żadnym razie! Głośno protestuję przeciwko takim opiniom!
Dumnie paraduję z telefonem po ulicy i rozmawiam po polsku. Wszyscy tutaj wiedzą, że pierogi są pyszne, "polska kielbeasa" i "pounńczki" jak mogłabym się nie przyznawać, że jestem Polką? 
Jedyne co mi się nie podoba i mało osób to rozumie, to pozbycie się akcentu. Jest to chyba niemożliwe, ale mocno nad tym pracuję (przez co moja mama ubolewa, że córka ogranicza się do fb/instagrama/maili a nie dzwoni). Tęskno mi za widokiem z okna zarówno tego na Borowskiej we Wrocławiu jaki i pięknej Srebrnej Góry. 
Brakuje mi w moim życiu wszystkiego co znałam, bo wiecie? Nie miałam na co narzekać, miałam wszystko: dużo pracy by się nie nudzić, przyjaciół blisko mnie (niektórych za płotem a innych w po drugiej stronie Wrocławia), rodzinę, która była wsparciem a nie obowiązkiem. 
A teraz mam: jeszcze więcej pracy, by żyć tak jak chcę żyć a nie tak jak mi ktoś dyktuje, przyjaciół daleko i czasem czuję, że email nie wystarcza (nie wspominam o cudownej jakości skype), dwie rodziny i obie są wsparciem, nie obowiązkiem. Zyskałam też zupełnie nowe/inne życie. Ale jestem szczęśliwa, nawet bardzo. Ciężko jest opisać takie rzeczy, bo tego trzeba doświadczyć. Nie żyło mi się w Polsce źle, co będę podkreślać, ale tutaj żyje mi się dużo lepiej. 
Jasno trzeba przyznać, że ja tu bardziej pasuję niż do Polskich realiów, niestety. 
Nie wiem czym Wy się w życiu kierujecie, co ukierunkowuje Was w wyborach. Ja jestem prawdziwą egoistką, na pierwszym miejscu zawsze będzie moja przyszłość, dobrobyt i samorealizacja. Przy okazji jestem wygodna, na dodatek staram się nikogo nie krzywdzić swoimi wyborami. Nie składam obietnic, przyrzeczeń, których nie jestem pewna.
 
Zawsze wiedziałam, że na świecie jest miejsce, które na mnie czeka i będzie bardziej odpowiednie niż Polska. Będą szkrabem we wczesnej podstawówce miałam myśl, którą pielęgnowałam w głowie - wyjadę na studia do Ekwadoru, pamiętam tylko że spytałam kiedyś tatę co mogę robić jak będę duża, gdzie mogę studiować. Odpowiedział mi, że mogę zrobić co tylko zapragnę i studiować na drugim końcu świata. I pomyślałam o Ekwadorze, nie pamiętam jednak dlaczego. 
Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że nie uda mi się zrealizować moich marzeń. Mam 17 i pół roku, nie odniosłam nigdy porażki. Dacie wiarę? Zawsze mi się udawało/wygrywałam. Jeśli miało coś dla mnie duże znaczenie/było celem - musiałam to osiągnąć. 
Po przyjeździe tutaj poczułam, "hej i co teraz, mam to czego chciałam, co mam robić dalej". Teraz już wiem, mam kilka opcji. Żadna z nich nie wiąże się z powrotem do Polski. Nie zakładam takiej możliwości, ale w razie nagłego wypadku wróciłabym choćby jutro. Nie wiem jaką siłą perswazji musiałby się ktoś wykazać, bym zmieniła plany.
Zdaję sobie sprawę, że zasypie mnie fala krytyki, ale ja lubię odpisywać na Wasze maile, nawet te krytyczne. Pamiętajcie tylko, że ja zdaję sobie sprawę z tego za co jestem odpowiedzialna, podejmuję swoje decyzje dojrzale i chcę być szczęśliwa. Nie będę nikogo uszczęśliwiała, jeśli ja nie znajdę w tym czegoś dla siebie. Poświęcam coś kosztem czegoś, zyskuję na tym również tyle samo, albo i więcej.
Już wiecie czy i dlaczego do Polski na stałe się nie wybieram.
Bardzo poważny jest ten post, dlatego by nadać mu równowagi opowiem Wam mega anegdotkę ze szkoły. Zostałam zagadnięta przez z jednego z chłopców (Iga: I, chłopak:C) :
C: gdzie jest stan Polska?
I: Yyyy to inne państwo. Tak jak na przykład Meksyk.
C: Ile godzin zajęło Ci przyjechanie tutaj? (miał na myśli samochód)I
I: Wiesz dlaczego wzięłam basen?
C: Nie
I: Przepłynęłam wpław Atlantyk.
C: NAPRAWDĘ?!
Historia jest zupełnie prawdziwa. A teraz z drugiej strony. Pamiętacie film "Igrzyska śmierci"? Amerykański tytuł to "Hunger Games". W zeszłym miesiącu do kin amerykańskich weszła druga część trylogii i wszyscy mówili, że jest jeszcze lepsza niż pierwsza. Oczywiście wgl mnie to nie interesowało. Miałam zupełnie inne zajęcia jak egzaminy, święto dziękczynienia i wiele podobnych rangą.
(generalnie już dawno przestało mi przeszkadzać jak leci mi samolot praktycznie nad głową, ale te dwa, które właśnie minęły mój dom, były najgłośniejsze. Pierwszą myślą było- jakaś katastrofa. Zazwyczaj jestem optymistką, ale nie lubię jak samoloty są AŻ tak blisko a ja nie jestem na płycie lotniska)
Wracając do filmu- uwierzcie bądź nie, ale mi Hunger Games skojarzyły się jednoznacznie z Dirty Dancing (no bo przecież Hungry Eyes). Dobrze, że najpierw obejrzałam 1szą część a poźniej wybrałam się do kina. 
Jak widzicie ja też się nie popisałam błyskotliwością i intelektem.


Mam jeszcze jedną ważną sprawę - nie jestem odpowiedzialna za tłumaczenie automatyczne google na blogu, i nie miałam na celu nikgo obrazić. Używałam oficjalnej formy, a wuj google użył tłumaczenia "negro"/I am not responsible for automatic google translation in this website and I didn't want to hurt anyone's feelings.  I've used the offical form, and uncle Google used translation "negro". Im so sorry about that.

To by było na tyle dzisiaj, mam nadzieję, że zaspokoiłam Wasz apetyt.
Buziaki!
Iga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz