sobota, 16 sierpnia 2014

Iga in Srebrna Góra

Cześć Wszystkim (po raz ostatni)
Nie wiem ile miałam pomysłów jak zakończyć przygodę z blogowaniem o USA. Opowiem Wam jedynie co robiłam podczas ostatnich tygodni w USA i jak zapatruję się (krótko) na całą wymianę.

2 dni przed moimi urodzinami na DTW odbierałam swoją polską rodzinę. Nie zapomnę jak babcia wysłała mi wiadomość, że mam nie płakać bo pomyślą, że źle mi w USA. Niestety, płaczkiem byłam od niemowlaka i płakałam głośno! Miałam swoje piękne, wielkie GRADUATION PARTY za co brawa, okrzyki radości należą się mojej amerykańskiej rodzinie, ponieważ ja nie miałam zielonego pojęcia w co się pakuję.

18 urodziny, w dodatku z rodziną były piękne i znów zapłakane. Spełniło się moje marzenie marzeń i było mi dane spędzić tydzień w Nowym Jorku. Dodatkowo poznałam historie rodzinne podróżując po New Jersey. Podróżowałam samotnie (z przyjaciółką) nowojorskim metrem, pytałam o rozklad przystojnego policjanta na times square i łapałam żółtą taksówkę w głębokim, nocno-ciemnym Queensie. Rozczarowałam się wielkim LA, zachwyciłam (po 3 dniach znudziłam) Mojave, umierając z pragnienia dziękowałam za sprawną klimatyzacje w samochodzie, przestałam na moment oddychać kiedy patrzyłam w dół wielkiego kanionu.
Byłam kierowcą na Route66, przeżyłam noce w obrzydłych motelach na pustynii i klifie pacyfiku. Stanęłam oko w oko z męską prostytutką nad ranem w gorącym Las Vegas. Próbowałam najlepszego "chinola" i sławnej irlandzkiej kawy w San Francisco. Podróżowałam śmieszną kolejką w okolicach Russian Hill i zgubiłam samochód ( co mi - kierownikowi wycieczki zdarzyć się nie powinno :) ).

Miałam wakacje życia, których długo nie zapomnę. Poznałam stany, ich dysproporcje i uroki.
Wymiana była rajem na ziemi, szkołą życia. Nie powiem ilu rzeczy się nauczyłam, bo nie jest to możliwe do zliczenia. Znalazłam swoje miejsce, upewniłam się, że niestety nie jest to urokliwa Srebrna Góra. Jedyną radą, którą Wam mogę sprzedać jest to, że tylko ciężka praca popłaca. Nie wierzyłam w to będąc w Polsce, bo zawsze można było coś dodać/kogoś poprosić/coś załatwić. Liczę na siebie a od osób trzecich nie wymagam niczego, od siebie rozdaję uśmiechy.

Czy tęsknię?
Tak, bardzo! Fantastycznie czuję się w Srebrnej Górze i miejscach które znam na wylot w Polsce. Ale w stanach żyło mi się ZA dobrze by nie tęsknić, nie płakać czasami, nie złościć się sama na siebie, że podjęłam takie decyzje. Jedynym powodem, dlaczego urwałam bloga jest to, że się bałam. Wiedziałam, że kolejny (dzisiejszy) post jest ostatnim. Doceniam moich czytelników, ale to blog o wymianie i USA, nie ma sensu pisać go z innego miejsca na ziemi.  Może kiedyś (może już niedługo) ruszy inny projekt blogowy, ale tajemnic nie zdradzam, jeśli tak to w jakiś sprytny sposób się o tym dowiecie.
Dziękuję za Wasze wsparcie, obecność i ten rok. Bez Was moje życie wymieńca byłoby uboższe.

Wszystkim przyszłym wymieńcom życzę powodzenia i wytrwałości, pamiętajcie po co decydowaliście się na takie wyzwanie, kochajcie tych, dzięki którym na wymianę jedziecie. Bawcie się dobrze, patrzcie z przymrużeniem oka na regulamin, bądźcie ostrożni, ale przede wszystkim - pokażcie wokół siebie, że jesteście tego warci. Kiedy Amerykanie poznają kogoś, kto ma coś do powiedzenia, kto jest pewny siebie, jest szczerze otwarty na świat - pokażą Ci siebie i prawdziwe USA, takie, gdzie kamery z Hollywood nigdy nie dotrą.

Jeszcze raz kłaniam się nisko i ze słodko-gorzkimi łzami mówię do zobaczenia i powodzenia!

Iga, która zostawiła dużą część serca w okolicach Motor City Detroit.

poniedziałek, 12 maja 2014

Jak wygląda aplikacja na studia w UK wg. Igi

Cześć Wszystkim!

Bardzo się cieszę, że ostatnio odzywacie się w komentarzach a nie tylko w mailach bo to było moim najwiekszym wyzwaniem na blogu!
Powinnam dzisiaj siedzieć nad prezentacją kończącą mój projekt roczny o jednojęzyczności pośród Amerykanów, ale po przeczytaniu komentarza, że ktoś czyta mojego bloga w nocnych godzinach stwierdziłam, że ja też mogę zarwać nockę! ;)

Zastanawiałam się czy powinnam opisywać Wam mój proces aplikacyjny na studia w USA czy nie i zdecydowałam, że był om tak dziwaczny i gdyby mi samej ktoś o nim opowiedział to zastanawiałabym się czy ta osoba miała więcej szczęścia czy rozumu. Postanowiłam, że zachowam to dla siebie bo jest to słaby punkt odniesienia dla przyszłych wymieńców czy ludzi starających się wyjechać na studia do USA. 

Myślałam nad opisaniem Wam szczegółowej procedury, którą znam od znajomych, ale to nie jest moje doświadczenie i powstrzymam się od wyolbrzymienia/umniejszenia czemuś co może być istotne. 

Proces aplikacji na studia w UK też opowiadam Wam z pozycji wymieńca i zdaję sobie sprawę, że coś może się różnić od doświadczeń z poprzednich lat/polskich maturzystów i weźcie to pod uwagę. 

Przygodę ze studia w UK zaczęłam (chyba) w połowie października, kiedy przy rozmowie z Klaudią wymieniałyśmy się planami po wymianie. Ja opowiadałam o zostaniu w Michigan, bo nie mam za dużego wyboru a do Polski na studia iść nie chciałam (jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że mnie na to w rzeczywistości nie stać). Klaudia opowiedziała mi, że wybiera się do UK i zamierza zaciągnąć sławną pożyczkę studencką. Do tego dnia byłam święcie przekonana, że nie mogę się o nią wgl starać ze względu na to, że nie mieszkam w UK. Klaudia mnie oświeciła, że tak nie jest. 

Zaczęłam wątpić w USA, zwłaszcza gdy łącze internetowe zwolniło do minimum, rozmowy z Polską spadły do 5min tygodniowo i zaczęła się długa zima. 
 Aby mieć jakiekolwiek szanse na dostanie się na studia w UK wzięłam w szkole AP English (właśnie zdałam sobie sprawę, że z Klaudia musiałam rozmawiać na początku/połowie września o studiach). 
Dodatkowo przygotowywałam się samodzielnie do AP German i AP Historii Europy. O ile niemiecki szedł mi gładko i lekko (o dziwo) tak nad Historią siedziałam jak mol. Godzina na niemiecki mi starczała kiedy nad historią spędzenie 3 godzin dziennie było normą. 

Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę z poziomu kursu AP, ale są to klasy na poziomie college i jeśli zdacie egzamin na 55% to dostajecie kredyty w college przez co można zaoszczędzić sobie czasu a przede wszystkim pieniędzy(ale taki system działa tylko w USA). Większość uniwersytetów w UK wymaga ACT/SAT + 3 egzaminów AP (oceny 4,5,5 gdzie 5 to maksimum dla porównania- w USA ma się kredyty na studia gdy dostaliśmy 3 z AP exam). 

O ile o 5 z niemieckiego się nie bałam (miałam naprawdę świetnego nauczyciela przez chyba 7 lat), tak o 5 z historii miałam sny. Amerykanie uczą się każdych pierdół a już zwłaszcza z historii a już na pewno najgorzej jest z AP. Te testy nie są stworzone po to by dostać 5, masz mieć 55% zdać i być szczęśliwym. Nauka o kamieniach w koronie królewskiej (co nie ma wplywu na politykę, jest tylko pustym faktem) budziła we mnie grozę. 

UEL był jednym z tych uniwersytetów, które dają Ci wybór, robisz mix egzaminowy, lub zdajesz SAT/ACT/AP exams. Angielski z czystym sumieniem napisałabym na 3, chyba że poniosłoby mnie przy analizie wierszy to mogłabym mieć 4. 

Spędziłam nad AP exams kilka dobrych miesięcy, a kiedy 21 stycznia UEL mi napisał "chcemy jeden testing, albo mix" rzuciłam książki do szkolnej szafki i miałam to głęboko w poważaniu. Wiem, że może zmarnowałam kilka miesięcy nad książkami, ale to ja wiem, który most kto ufundował w XVIII wiecznej Europie, uważam, że to co się nauczyłam to moje. Nie przerwałam AP English i cieszę się, miałam jakiś przedmiot, który nie pozwolił mi się rozleniwić do końca. 

Sam deadline  na skladanie aplikacji był 15 stycznia poprzez system UCAS. Do tego czasu trzeba było napisać esej o sobie (jeśli będzie zainteresowanie to wrzucę go na dysk google, nie kłamałam, mogę się podzielić) i zapłacić 23 funty za proces aplikacyjny, płacimy przez internet, kartą płatniczą i po sprawie. 

Wybieramy wtedy max. 5 uczelni i czekamy na ich odpowiedzi. Z moich 5 wyborów odmowę (unconditional offer) dostałam tylko z 1 uniwersytetu, ale zaznaczyłam go, żeby mieć te 5 odhaczone. Kiedy dostaniecie już 5 ofert, w których znajdują się warunki na jakich możecie zostać przyjęci (tzn. jeśli spełnicie te warunki uczelnia MUSI was przyjąć w następnym roku akademickim, nie ma żadnego albo, albo) wybieracie 2 z nich. 1szy bedzie waszym top wyborem (u mnie  był to UEL) a 2gi to takie trochę koło ratunkowe. 
Następnie zdawałam ACT i czekałam na wyniki. 

Hip Hip Hurra! Dostałam się na UEL. 
Teraz toczy się proces o kredyt studencki, gdyby chodziło o sam kredyt to sprawy by nie było, ale mam możliwość ubiegać się o grant (którego nie muszę zwracać) o wysokości 5000 funtów. 

To chyba tyle, powiem Wam, że AŻ tak strasznie nie było, ale właśnie dostałam maila, że coś ruszyło w mojej aplikacji o grant, więc uciekam wypełniać papierki, pozdrawiam!


czwartek, 8 maja 2014

Co ma Londyn a czego zabrakło w Michigan

Cześć!
Odkryłam, że nuda jest nudna a ja jak nie mam za dużo do roboty to mój poziom ambicji i chęci do życia jest pod kreską. Dopóki nie znajdę sobie żadnego zajęcia to...
Powiem Wam o studiowaniu. Najpierw wymienię swoje "za" w odniesieniu do Anglii i USA a później "przeciw" i czym się kierowałam ja podejmując decyzję. 


DLACZEGO OPŁACAŁO MI SIĘ WYBRAĆ USA?

  • Stypendia. Nie będę sobie liczyć ile dostałam $$$ bo były to tzw "full ride" czyli pełne stypendia (pokrywające czesne). Wychodziłoby na to, że szkołę mam darmową!
  • Poznałam wspaniałych przyjaciół w Michigan i mogłabym z nimi mieszkać w przyszłym roku. 
  • Uniwersytet Michigan w Ann Arbor był na mojej liście, a jest 20 w rankingach na świecie. 
  • Mam swoją drugą rodzinę w Michigan, nie musiałabym ich opuszczać.
  • Stany były moim marzeniem i punktem docelowym w podróżach.
  • Nie musiałabym pakować swojego życia ponownie do walizki.
  •  Dostałam miejsce na kierunku prawniczym (ale nie w Michigan)
  • Dresy, skarpetki, klapki i bluza - strój codzienny. 

CZYM MNIE KRĘCI LONDYN?


  • Jest w Europie a co się z tym wiąże różnica czasu to zaledwie 1h.
  • W razie jakiegokolwiek zdarzenia jestem w stanie pojawić się w Polsce w przeciągu 24h.
  • Najwzyczajniej w świecie jest to piękne miejsce.
  • Uwielbiam ich Muzeum Historii Naturalnej.
  • Łatwość z jaką mogę dostać kredyt studencki.
  • Możliwość pracy i studiowania w tym samym czasie.
  • ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA I WIELKANOC W POLSCE.
  • Kierunek "Zarządzanie biznesowe ze specjalnością  wykorzystywania zasobów ludzkich".
  • Staże wakacyjne (zapewnione przez uczelnie).
  • Możliwość robienia roku za granicą w czasie studiów i rocznego stażu w korporacji (obie opcje bez przerywania studiów).
  • Brytyjski akcent.  
  • Dwie bliskie mi osoby będą blisko mnie. Moja bff Wera i bff roommate Klaudia bez których Londyn nie byłby tak piękny.  

CZYM MNIE NISZCZY USA ?

  • Tęsknotą. Nie płaczę co noc, ale tęsknię bo mam za kim. 
  • Kosztami życia, nie samym czesnym żyje studenciak. 
  • Potrzebą posiadania samochodu. Uwielbiam prowadzić, to podkreślam, ale nie posiadam samochodu. To nie jest tania zabawa, policzmy ubezpieczenie, paliwo (drogie w MI), spłatę kredytu na samochód i serwisowanie. 
  • Strefy czasowe (największy minus)
  • Brakiem możliwości powrotu do Polski na weekend.
  • Fast-food.
  • Mój organizm szaleje w USA, ale szczegóły zostawię dla siebie.
  • Życie "na wizie"

CZEGO BRAKUJE LONDYNOWI?

  • Klapek, dresów i bluzy. Zdaję sobie sprawę, że i tam ludzie się tak ubierają, ale zakładam, że będę pośród ludzi. W USA wskoczę do auta i mam w nosie, w Londynie czułabym się jak pacjent zakładu zamkniętego.
  • Amerykańskiej swobody. Mam nadzieję, że Brytyjczycy nie będą bardzo smutni na dłuższą metę.
  • Targetu, mam nadzieję, że Sainsbury przyjdzie mi z pomocą, ale nie liczę na wiele.
  • Braku Polaków. Nie zrozumcie mnie źle, dumnie noszę t-shirt "POLSKA", ale byłam w Chicago 3 maja. Większość Polaków spokojnie obchodziła ten dzień, ale wstyd mi było za niektórych.

Moją decyzję przesądził kosztorys. Jak wspomniałam w poprzednim poście, nie chcę by moi rodzice mnie opłacali. Byłabym w stanie w USA się wyżywić, może i opłacić samochód z własnej pensji, ale nie miałabym w budżecie miejsca na święta w Polsce. Gdybym wybrała szaloną opcję powrotu do Polski, pójścia na studia w Warszawie czy Wrocławiu - rodzice musieliby mi dokładać co miesiąc. 

Londyn pod tym względem jest najkorzystniejszą opcją finansową. Nie mówcie mi, że nie, ponieważ policzyłam wszystko, rozkładając to na rok, miesiące i tygodnie. W moim kosztorysie nie zapomniałam o najmniejszej pierdółce, liczyłam koszty wszystkiego - nawet szczoteczek do zębów, chusteczek higienicznych i nowych sznurowadeł. 
UEL, który mnie przyjął jest w 3 strefie, na moje szczęście Klaudia wybiera się do tej samej szkoły, więc szukanie mieszkania będzie łatwiejsze. Oczywiście żyjemy jeszcze przekonaniem, że będziemy pracować w starbucksie czy coście a na 80% wylądujemy w czymś co starbucksa nigdy nie widziało. 

Wiem, że dużo osób się ze mną nie zgadza. Uważacie, że powinnam korzystać z pomocy rodziców póki ją mam, bo taka jest kolej rzeczy, że później ja im będę pomagać. Chyba jestem jedyna, która czuje wstręt do tego typu pomocy. Będę w 10 niebie jeśli moi rodzice mnie będą odwiedzać i np. przywiozą mi z Polski kabanosy, albo wyślą mi siostrę samolotem w wakacje. 
 
 Chcę, żeby dalej byli obecni w moim życiu, ale w roli przyjaciół i doradcy, a nie sponsorów. Choćbym miała przeżyć za 40 funtów tygodniowo - dam radę, bo moi rodzice nauczyli mnie, że nigdy nie mogę się poddać, nikt nie zapracuje na moją przyszłość lepiej niż ja sama i  cele są po to by je osiągać a nie dopisywać do listy marzeń. 

Pamiętajcie, że sukces możecie odnieść tylko ciężką pracą a porażka puka do drzwi zaraz po tym jak w siebie zwątpicie.

Na dzisiaj tyle, niedługo proces aplikacji z pozycji wymieńca,

pozdrawiam,
IGA

środa, 7 maja 2014

Co po wymianie... CIĘŻKIE PYTANIE

Cześć Wszystkim!
Dostaję od Was mnóstwo pytań i maili co można robić po wymianie. Słyszę wiele wątpliwości, że trzeba będzie powtórzyć klasę, albo prośbę o rady jak to zrobić, żeby kończyć szkołę w USA.
Wiem, że dużo z Was czeka na serię postów o aplikacji na studia z perspektywy wymieńca, ale postanowiłam, że należy zacząć od początku...

 PRZED WYMIANĄ

Wiem, że trudno nie myśleć co będzie za rok, tym bardziej, że rodzina, czy znajomi pytają co będziecie robić za rok. Każdy to przerabia! 

Ja odpowiadałam może wymijająco, niejasno, ale nie chciałam rzucać słów na wiatr. Najczęściej mówiłam, że mam dużo opcji, jak mi się uda skończyć szkołę w USA to świetnie, jak nie to albo powtórzę rok, albo pójdę do klasy maturalnej. Robiłam research, sprawdzałam, które uczelnie w Polsce akceptują amerykańskie wykształcenie średnie, wydrukowałam podstawę programową dla mojego rocznika z języka polskiego, matematyki, historii i WOS-u. Pytałam czego oczekuje dyrekcja mojego polskiego LO. 

PO PRZYJEŹDZIE

W głowie myślałam, że jak tylko będę miała możliwość to zostanę w USA. Poleciałam
z nastawieniem, że co ma być to będzie, ja przyjmę to z pokorą i jeśli faktycznie odniosę porażkę to drugi raz takiego błędu nie popełnię. Zadajcie sobie ważne pytanie: czy lecę do US, żeby przeskoczyć rok w liceum, lub czy tragedią będą prawdziwe 3 lata w szkole + rok w "tym innym świecie."

Czytam dużo Waszych maili i mówię głośno, że TO MOŻE BYĆ WASZYM NAJMNIEJSZYM PROBLEMEM. Dodatkowo mam przeczucie, że niektórzy z was gubią sens wymiany. My tutaj nie jesteśmy po to, żeby dodawać zdjęcia na instagramie, robić zakupy, popijać arizonę czy chodzić na "amerykańskie" domówki, lub dostać dyplom i mieć w tyłku wszystko dookoła.

Nikt Wam nie da gwarancji na HSD, ani nawet na bycie seniorem. Ja oprócz bycia szczerą i otwartą nie zrobiłam nic. Trzeba mieć szczęście i trafić na życzliwych ludzi, którzy w Ciebie uwierzą i dadzą Ci szansę, nic więcej. 

Gdyby nie Klaudia z bloga http://bumblebeestreet.blogspot.com/ .  zostałabym w USA. W październiku ta szalona kobieta oświeciła mnie, że mam możliwość zaciągnięcia kredytu studenckiego w Anglii. Parę lat temu słyszałam pogłoski, że nie każdy go dostaje. Na szczęście przy pomocy Klaudii udało mi aplikować na studia (O CZYM WAM KROK PO KROKU NIEDŁUGO OPOWIEM). 

Nigdy przed wymianą nie powiedziałabym, że A- wybiorę taki kierunek studiów, bo patrząc na Polskę sama sobie średnią karierę bym wróżyła; B- zdecyduję się na Anglię nie USA. Na moje decyzje miało wpływ mnóstwo czynników i dzisiaj wiem, że gdybym nie zdecydowała się na wymianę to moje wybory byłyby ładnie powiedziane - mało przyszłościowe.

Bardzo bym chciała Wam przekazać to czego ja doświadczyłam, staram się pomóc jak mogę w mailach, ale pewnie nie zawsze to co napiszę będzie odebrane w zamierzonym kontekście.
Uwielbiam pisać, sprawia mi to radość i przed wymianą wyobrażałam sobie pracę dziennikarza jako coś tak fantastycznego, że głowa mała, ale nie miałam doświadczenia w faktycznym pisaniu artykułów i pozyskiwaniu informacji od osób trzecich. 
Poznawanie co rusz nowych ludzi jest mega, ale pisanie o czymś o czym nie mamy zielonego pojęcia, albo kompletnie sprzecznym z naszymi przekonaniami wcale tak przyjemne nie jest. Nawet gazeta szkolna jest swojego rodzaju massmedia i musi spełniać wymogi odgórne a oczekiwania z dolnej granicy. Po 6 miesiącach codziennej pracy w gazecie, x artykułów, 10xkorekt, przeskoczenia z pozycji redaktora na edytora całej sekcji - dziękuję, ale gazeta, dziennikarstwo nie jest dla mnie. 
 Moim punktem zaczepienia byli ludzie, rozwiązywanie problemów i pisanie, dlatego dziennikarstwo wydawało mi się najbardziej sensownym kierunkiem. 

Nigdy nie byłam tą, która będzie coś robić bo ma z tego dobre pieniądze - przyznam szczerze, że próbowałam przed wymianą, przez jeden dzień przed wymianą chciałam zostać stomatologiem - szybciutko mi przeszło... Aby się upewnić poszłam na wizytę do dentysty, raz na zawsze przekonałam się, że nigdy w życiu nie będę w stanie robić czegoś "dla kasy".

Wydawało mi się, że to będzie bardzo proste, żeby po prostu mieszkać w USA. Stypendium, może pomoc ze strony rodziców i tyle. Poza wstrętem do proszenia rodziców o pieniądze i nienawiścią do stref czasowych (mówię zupełnie serio, gdyby nie strefy czasowe byłabym dużo bardziej "za" zostaniem w USA) mam wiele osobistych powodów. 
Nie wybrałam Londynu bo było łatwiej(z samą rekrutacją było dokładnie odwrotnie), zdecydowałam się, ponieważ rok w USA dał mi przede wszystkim szerszy punkt widzenia. 
Na dzisiaj wystarczy następnym razem porównam studia w USA i w Londynie, zobaczycie co mnie przekonało. 

Pozdrawiam i o Was nie zapomniałam,
Iga


piątek, 11 kwietnia 2014

Maraton dzień 5! "Jestem w 12 klasie, choruję na senioritis"

Cześć wszystkim!

Mam kilka małych ogłoszeń. Wczorajszy post pojawił się zgodnie z planem,  ale! Uciekł do dnia w którym go zaczęłam (styczeń 28go). Moja czujna mama zdziwiona pytała, czemu nic nowego się nie pojawiło, ale miałam mecz i że grałam bez zmiany to ciężko mi to było sprawdzić. Blogger się zdecydowanie na mnie mści za moją nieobecność. 

Wracając do waszych pytan o studia, stypendia,  fundusze- pojawi się tutaj seria postów na ten temat i moje doświadczenia z tym związane. 

Jestem seniorem! Ciężko choruję na senioritis jest świetnym wstępem do dzisiejszego tematu. Opowiem Wam dlaczego 12ta klasa jest uważana za najlepszą w HS.

1. Senioritis to tzw choroba lenia. Zostało nam mniej niż 6 tygodni w szkole. Uwierzcie, że nikomu się nic nie chce. W szkole robimy mało nie wliczając w to AP angielskiego. Amerykaniw wchodzą do szkoły o 10 i jak ktoś pyta dlaczego "zaspali" pada odpowiedź - to po prostu senioritis.  Śmieszne dla mnie jest to, że nikt się z tym za bardzo nie kłóci i nie wyciąga konsekwencji. Ci którzy ida na studia już się dostali i zazwyczaj mamy kredyty potrzebne do ukończenia szkoły.  Ja mogłabym ten trymestr oblać z góry na dół,  mieć banie z każdego przedmiotu a dyplom ukończenia szkoły i średnia potrzebną na studia i tak będę miała. Na szczęście aż tak mi się w głowie nie poprzestawialo! :)

2. Uczniowie młodszych klas wyglądają lepiej od nas. Dresy, bluza, tshirt z rokiem w którym kończysz szkołę, brak makijażu, ogólne zaspanie?, skarpetki i klapki? Senior. Tak jak na początku sobie tego nie wyobrażałam i chodzilam w butachbna butach na obcasie, koszulach, żakietach, sweterkach- dzisiaj leginsy, klapki,  bluza to strój najlepszy i codzienny. To nie dlatego, że jest to modne. Jest to zwyczajnie wygodne. Przestalam zwracać uwagę na ludzi, którzy ubierają piżame do szkoły, mają na sobie koszulę nocną w sklepie. I sama nie widzę problemu w tym, że mam na sobie workowate dresy czy bluzę. 

3. Dzielenie sie tym na jaki uniwersytet się wybieramy. Nasi nauczyciele naprawdę chcą w tym uczestniczyć. Podekscytowanie, postowanie o wszystkim co jest z tym związane.  Wybieranie akademika, narzekanie na brak kasy i konieczność pracowania w wakacje.

4. Pamiętam sytuację,  kiedy siedzialam w bibliotece i naprawdę nad czymś pracowałam a dwie dziewczyny świetnie sie bawiły słuchając muzyki i próbując śpiewać. Poprosiłam, żeby zachowywały się ciszej. Oczywiście tak się nie stało i słyszałam "ona nam powiedziała, że mamy być cicho?!! No way!!" Jej koleżanki wpadły sobie z nimi pogadać i z mojego "przepraszam,  możecie być ciszej?" zrobiło się "ona kazała nam być cicho" więc się wtrąciłam i poprawiłam dwie dziewczynki.  Padło pytanie do ktorej chodzę klasy. Z jadowitym wzrokiem i głosem odpowiedziałam co wszystkim zamknęło usta. Uczniowie młodszych klas zazwyczaj zmieniają swoje podejście do sprawy jak wiedzą, że rozmawiają z seniorami.

5. Prom i graduation nazywane są "kamieniami milowymi". Nie pamiętam, żeby ukończenie liceum w Polsce robiło ze mnie kogoś interesującego. W USA czekaja na to latami I traktują jako duży sukces. Polskie studniówki przypominają bardziej eleganckie przyjęcia koktajlowe(nie żebym miała coś przeciwko), kiedy promy to bale z sukniami o bardzo wysokich cenach. Czasem może nas na nią nie stać,  ale prom to prom i wypada mieć piękną suknię, która plasuje się w górnej granicy ceny przeciętnej sukni ślubnej. Ja sama nie wiedziałam jaką suknię bym chciała i mierzylam suknie, ktorych nie kupilabym za takie ceny. Oczywiście ta, w której się zakochałam jest przepiękna, pufiasta I zupełnie inna niż taka jaką myślałam, że będę miała. Ale wiecie co? Czuję się w niej jak księżniczka tak dosłownie I nigdy nie myślałam, że będę się tak czuć z powodu tego co mam na sobie. :)

6. Zapomnialabym o szkolnych lunchach. Moja szkoła to nie High School Musical i faktycznie stoliki są podzielone na subkultury/roczniki, ale jak usiądzie z nami junior to go nikt nie zhejtuje. Sa ludzie którzy codziennie siedzą przy tym samym stole, ale jest wielu takich którzy krążą między znajomymi.

To chyba tyle z moich przywilejów bycia seniorem.  A teraz z powodu senioritis zamierzam uciąć sobie drzemkę.  Buziaki!!!
W weekend mam dla was niespodziankę :)
Pozdrawiam, 
Iga!

Maraton dzień 4! Co sądzę o moim biurze



Opowiem Wam dzisiaj o mojej fundacji i biurze z którego wyjechałam. Pomyślałam, że to już za późno, ale otworzyłam w zeszłym tygodniu maila z pytaniami, więc post będę używać jako odpowiedź zwrotną ;)

Wybrałam FOSTER z kilku powodów: 
  • koniec lutego nie jest sezonem na podpisywanie umów i wielu opcji nie miałam,
  •  ISE okazało się najtańszą fundacją,
  • biuro mieści się w Warszawie, do której miałam około 500km, ale nie wymagano ode mnie wielu wizyt.
Jestem zadowolna, dostałam to czego potrzebowałam, nie było pytań bez odpowiedzi i wszystko odbywało się bardzo sprawnie. Moja mama miała dużo pytań o moje ubezpieczenie, stronę "wypadkową", kto ponosi koszty itd. Ja byłam bardzo piekielnym klientem, który dzwonił czasami codziennie i wypytywał o jakieś wiadomości w sprawie hrodziny. Nigdy nie zostałam potraktowana w sposób nieprofesjonalny. 

Ale to nie FOSTER za mnie odpowiada. ISE dotychczas sprawuje się bardzo dobrze. Nigdy nie napotkały mnie trudności w jakiejkolwiek sprawie. Oczywiście, jeśli coś jest niezgodne z prawem/regulaminem to możemy mieć kłopoty.
Naprawdę odpowiada mi to, że widzę się ze swoją koordynatorką aż 1 na 2 miesiące. Nikt nie próbuje kontrolować tego co robię. jedyne co śledzą to moje oceny.
Jak każda fundacja mam dziwne zasady w regulaminie, na przykład brak zgody na zmianę religii, czy pozostanie w tym samym stanie cywilnym podczas wymiany.

Polecę ISE każdemu. Czuję się perfekcyjnie dobrana do mojej hmom i tak samo jest z moją siostrą.

środa, 9 kwietnia 2014

Maraton dzień 3 - Welcome 2 Detroit City

Cześć,
ochłonęłam po średnim początku wczorajszego dnia. Ale z tego wszystkiego  zapomniałam się pochwalić, że Lady Eagles wygrały 4:00 w Detroit w poniedziałek!!! Mało przychylnie wyrażałam się w swojej drużynie w niedzielę, ale jak widać potrafimy pokazać na co nas stać!!!

Zabieram Was do Detroit. Pamiętam co mówiłam we wrześniu -  nie jest AŻ tak źle, bywałam w gorszych miejscach. W Detroit bywałam, ale nie zapuszczałam się w jakieś podejrzane dzielnice. W sobotę robiłam swoje "senior pictures" (o tym też szerzej inną okazją) i byłam w sercu DT a nie w części reprezentacyjnej/przejazdowej/ciekawej dla potencjalnego turysty.
Jedyne do czego mogę to porównać z czymś co widziałam wcześniej to fotografie z 2WŚ. I nie mam na myśli ludzi, to podkreślam, ale zniszczenie budynków.

Domy są opuszczone i najczęściej rozpadają się na kawałki. W innych przypadkach nikt nie trudził się zburzyć budynku i go podpalił. Sklepy przy ulicy wyglądają na opustoszałe. Ludzie bezdomni szukają domu w pustostanach.


Przypominam sobie zimę, która była ostra, długa i trwała do kwietnia. Żal mi jest tych ludzi, bo tutaj bardziej niż gdzieś indziej wierzę, że brak środków na życie zmusza ich do żebrania/stania przy drodze z szyldem, że zbierają na jedzenie. Zwrócę się do Wrocławian, albo do osób, które Wrocław odwiedzają - pamiętacie przejście przy dominikańskim? Albo Świdnickie? Pamiętacie matki z dziećmi? Albo inwalidów? To tak jakby wszędzie były te przejścia.




Wspomnę jeszcze, że w zeszłym roku mieszkałam na Hubach i dzielnie/nieświadomie zapuszczałam się w niektóre ulice o słabej renomie. Trójkąt to przy Detroit nowe osiedle na Krzykach i uwierzcie, że dzisiaj jak nigdy chciałabym przesadzać.











Istnieje jedna niepisana zasada - jedziesz przez te dzielnice Detroit więc pod żadnym pozorem się nie zatrzymuj. 

Coś co mnie dobiło to brak szacunku dla obiektu kultury. Nie przypominam sobie, żebym w Polsce spotkała się z niszczeniem czegoś co przynosi miastu zwiedzających co za tym idzie pieniądze, może poza niewielką farby na ścianie. Byłam na ulicy, która jest dziełem sztuki nowoczesnej. W zeszłym roku analizując "Abakany" na jakiś projekt stwierdziłam, że ciężko będzie mnie wprowadzić w zakłopotanie - Detroit przyszło z pomocą.
Punkt polega na tym, że domy przy ulicy są dziełami sztuki i rozłożone są tematycznie. Wiem, że nie jest to punkt każdej wycieczki, ponieważ trzeba się zanurzyć pomiędzy dzielnice, ale dla artystów czy pasjonatów sztuki z pewnością jest to perełka. Na skalę światową zapewne przynosi dochody.
Akcja zacieśnia się w momencie, kiedy spacerując i obcując ze sztuką widzisz pozostałości po domu, który padł ofiarą podpalenia. Nie umiem znaleźć dla tego incydentu wyjaśnienia, ja nie rozumiem zamysłu autora, ale w życiu bym tego nawet nie tknęła. Nie dlatego, że sztuka jest dla mnie tak ważna, tylko zdaję sobie sprawę, że to wspiera finansowo moje miasto. Podobnie stało się z głównym dworcem kolejowym.

Morał z tego jest taki, że przy kręceniu kolejnego sezonu The Walking Dead wystarczyłoby przenieść plan zdjęciowy do Detroit i byłoby jeszcze dramatyczniej.

Na koniec wrzucę Wam fragment piosenki Eminema, który urodził się w Detroit.
"Gdzie moi gangsterzy i wszyscy moi bandyci?
Podnieś ich ręce i pokaż trochę miłości
A ja witam cię w mieście Detroit
Powiedziałem że witam cię w mieście Detroit"
 
Do jutra, 
trzymajcie się ciepło, 
Iga