czwartek, 4 lipca 2013

Jak wyglądała moja aplikacja i jakie jest moje egoistyczne podejście

Cześć!
Piszę ten post po raz drugi. Dopisywałam poprzednią wersję przez parę godzin i jak już kończyłam - usunęłam. Ale jak to zrobiłam jednym kliknięciem, nie wiem. Trudno, napiszemy raz jeszcze ;)
Powiedziałam, że odezwę się jak dostanę placement (którego jeszcze nie dostałam). Od 17 kwietnia jestem uzależniona od telefonu, skrzynkę mailową sprawdzam przynajmniej 20 razy dziennie.
Postanowiłam, że opiszę jak wyglądała moja aplikacja, składanie wniosku, wizyta w ambasadzie.



I ETAP
20 lutego pojechałam z tatem do Warszawy (biuro FOSTER), napisałam SLEPa. Tato podpisał dokumenty i wróciłam tego samego dnia do Wrocławia. Moje współlokatorki, zrobiły mi niespodziankę, porozwieszały karteczki z gratulacjami, dziękuję raz jeszcze! Powiedziałam też znajomym/ludziom ze szkoły, że wyjeżdżam i jest to pewna informacja. Jedni cieszyli się razem ze mną, drudzy już zapowiedzieli, że będą tęsknić a trochę osób było zdziwionych. Po małej euforii przyszedł czas na kompletowanie dokumentów. Mój kwestionariusz wypełniałam ręcznie, musiałam to wszystko zeskanować, wysłać i wypełnić to samo w internecie.
II ETAP
Aplikację rozpoczęliśmy od pisania listów do host rodziny, jeden z nich pisałam ja, drugi rodzice. Kompletowałam swój album rodzinno-przyjacielski. W tej części podawałam też dokładne dane dotyczące mnie, rodziców i mojej siostry.
Druga część zawierała informacje medyczne. Miałam to szczęście, że mój lekarz jest anglojęzyczny, więc nie musiałam nic tłumaczyć. Tu chyba było najwięcej do zrobienia, musiałam mieć zmierzone ciśnienie w 3 pozycjach, przed i po wysiłku fizycznym w różnych odstępach czasu. Parę lat temu złamałam rękę i musiałam przedstawić dokumentację medyczną. Brakowało mi jednego szczepienia, na różyczkę, odrę i świnkę, szczepiłam się od razu, żeby nie mieć dodatkowej roboty w US.
Trzecia część to dokumenty ze szkoły. Sama się tym nie zajmowałam, poprosiłam o pomoc moją tutorkę. Szkolny koordynator podpisywał jak w polskim systemie są tłumaczone oceny amerykańskie i odwrotnie. Zrobiłam kserokopie świadectw sprzed 3 lat i przetłumaczyłam je na ich stopnie. Mój nauczyciel języka angielskiego opisał mnie jako uczennicę i według podanych kryteriów określił moje predyspozycje językowe.
Ostatnią częścią zajął się FOSTER, były tam różne zgody, potwierdzenia itd. 17 kwietnia zamknęłam aplikację i już mogłam być wybierana wśród innych wymieńców z całego świata.
III ETAP
Rozpoczął się w maju, kiedy przyszły dokumenty ze stanów. W kopercie był dokument DS2019, potwierdzenie opłaty SEVIS, "student handbook" od fundacji. O wizie zaczęłam myśleć pod koniec maja, kiedy wróciłam z wymiany z Turcji. Końcem, końców za złożenie wniosku zabrałam się po 10 czerwca. Chciałam dokończyć wszystko w szkole, żeby nie mieć później wyrzutów sumienia, że coś zawaliłam kosztem małej  rzeczy. Do systemu aplikacyjnego logowałam się nieustannie od 15 do 22 (więc wyobraźcie sobie jak zdenerwowana byłam). Utworzyłam cztery różne aplikacje, bo system mnie wyrzucał i dopiero za czwartym razem udało mi się zalogować na poprzednio utworzone konto. Było tam mnóstwo dziwnych pytań, o terroryzm, przynależność do gangów, czy udział w wykorzystywaniu dzieci. Niby śmieszne, ale takie są procedury. Kiedy doszłam do momentu, w którym musiałam podać dane dwóch osób (niespokrewnionych blisko ze mną), które potwierdzą "w razie w", że nie jestem osobą niebezpieczną a dane, które podałam we wniosku są zgodne z prawdą. Z pomocą jak zawsze przyszła mi moja współlokatorka - Ania i znajomy, którego nie chciałam prosić o pomoc bo wydawał się być niezadowolony z mojego wyjazdu. Stało się tak, bo osoby, z którymi wcześniej się umówiłam (łącznie z moją mamą), że zadzwonię - nie odbierali, zdziwieni oddzwaniali z pytaniami czy może dostałam już placement ;)
Załadowałam zdjęcie, które zrobiła mi również Ania. Kiedy skończyłam i chciałam się umówić na spotkanie zobaczyłam, że nie ma wolnych miejsc. Przestraszyłam się, ale nie chciałam denerwować rodziców, więc nie zadzwoniłam. Rano nie poszłam na pierwsze lekcje, dzwoniłam do ambasady (o dziwo nie było drogo!) i okazało się, że serwery nie działy wczoraj do końca sprawnie no i umówiłam się na 24.06 na godzinę 9:00 rano.
IV ETAP
Wybrałam ambasadę w Warszawie, bo przy okazji tego samego dnia byłam na spotkaniu informacyjnym w FOSTERZE. W ambasadzie zostawiamy swoje telefony komórkowe, przechodzimy kontrolę bezpieczeństwa i ustawiamy się w kolejce do rejestracji. Przy okienku, pani mi powiedziała, że mam złe zdjęcie, które jest niewyraźne. Zrobiłam duże oczy i zaczęłam się bać. Po skonsultowaniu tego z konsulem dostałam swój numerek i usiadłam w poczekalni. Wcześniej słyszałam, że konsul zadał trzy pytania i po sprawie. Oczywiście byłam spięta i wyprostowana jak struna kiedy na niego czekałam. Pytał o:
-miejsce w którym będę mieszkać,
-dokładną nazwę mojej fundacji i jej przybliżony adres
-moje prawa podczas pobytu,
-numer alarmowy (nie byłam pewna, powiedziałam "maybe like in movies? 911?" na co konsul wycelował we mnie palec i się uśmiechnął; dopiero wtedy się troszkę rozluźniłam),
-spytał czemu chcę jechać i gdybym wybierała sama stan to który by to był i dlaczego.
Jak widzicie, nie były to trzy pytania i tyle. Życzył mi powodzenia i powiedział, że wizę będzie można odebrać do 9 dni roboczych pod adresem, który wskazałam w formularzu.
Na spotkaniu w FOSTERZE moja mama wypytywała o moje ubezpieczenie, ja zaznaczyłam, że chciałabym mieszkać z innym wymieńcem.



              Tak wyglądała moja aplikacja i sprawy związane z wizą. Mój paszport odebrali rodzice (ja jestem na wakacjach :)) wysłali mi zdjęcie wizy i powiedzieli, że teraz nic nie stoi mi na przeszkodzie by wyjechać. Moja siostra została w domu, dzień przed wizytą w ambasadzie powiedziała mamie, że chciałaby, żebym wizy nie otrzymała, bo zostałabym w Polsce. Zuzko moja najukochańsza, to że jadę, nie znaczy, że nie wrócę! A właśnie tego wszyscy się boją, że pojadę i nie wrócę już na stałe do kraju. Sama trochę się tego boję i tego, że za bardzo się zakocham w stanach. Z tego powodu nie nastawiam się na cokolwiek, będę się starać przystosować, nic nie zakładam z góry (prócz tego, że przytyję- a nie chcę). Przez to, że się nie nastawiam i staram się nie planować niczego zanim się tam nie znajdę, nie boję się tego roku. Wierzę w to, że poradzę sobie ze wszystkim, dotąd nikt i nic nie było w stanie skłonić mnie do rezygnacji z wymiany. Wiem, że zostawiam tu ludzi, których kocham, za nimi będę tęsknić, ale to mój moment. Nie chodzi o kogoś, kto stoi z boku. To moja krótka chwila i mój czas. A w tej chwili spełnią się moje marzenia.
Ktoś mi powie, że takie podejście jest egoistyczne, może jest. Kiedy marzenia wydają się być nierealne, są warte spełnienia. Moje są wielkie i większość ludzi głośno ze mnie kpiła kiedy się do nich przyznawałam, a ja dalej dmuchałam świeczki, żeby wyjechać. Uczyłam się języka, czytałam książki, oglądałam filmy, wyłapywałam slang, uczyłam się historii tego kraju. Też zapracowałam na to co mam, a robiąc to wszystko po kolei nikogo nie odrzuciłam. Nie uciekam od bliskich, ponieważ zamierzam tu wrócić. Nie będę mówić żegnaj, tylko do zobaczenia za rok. 
Pozdrawiam Was wszystkich ze słonecznego Świnoujścia i dołączam swoje zdjęcie z Werą (do której pewnie szybko będę chciała wracać!)

P.S. w razie pytań piszcie, jeśli będę umiała to chętnie pomogę! ;)

9 komentarzy:

  1. A jakie dokumenty musiałaś wziąć do ambasady?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam ze sobą paszport, potwierdzenie opłaty SEVIS, dokument DS2019, potwierdzenie wypełnienia wniosku wizowego. Konsul o to nie zapytał, ale miałam przy sobie również wyciągi z kont rodziców, które miały potwierdzać to, że rodzice dysponują kwotą podaną w DS2019 ;)

      Usuń
  2. Dzięki wielkie i powodzenia, bo to już niedługo ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. w sensie twój wyjazd ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. A jak to jest z kosztami takiego wyjazdu?

    OdpowiedzUsuń
  5. płacimy za program(każda fundacja ma inną cenę), sevis(180$), wizę (130$ ale nie jestem pewna, płaciłam w zł), bilety samolotowe i kieszonkowe na miejscu (ok. 200$ na miesiąc, tk podają fundacje, ale to sprawa indywidualna)

    OdpowiedzUsuń
  6. I co placement juz jest ?

    OdpowiedzUsuń